Fotografia autorstwa Irminy (napokladziezycia)
Ja muszę lubić takie historie. Mroczne, mocne i życiowe. A najgorsze jest to, że całkowicie prawdziwe. Witajcie tam, gdzie dzieci zabierane są siłą. Gdzie nie zawsze króluje sprawiedliwość. Gdzie rodzice mogą płakać bezsilnie. Witajcie w Norwegii.
Norwegia to popularny kierunek emigracji Polaków. Jesteśmy tam najliczniejszą mniejszością narodową. Kraj ten zdaje się nam ziemią obiecaną, gdzie zarabia się krocie, a nie pracuje aż tak wiele. Znaczne wydobycie ropy pozwoliło stać się Norwegii państwem przodującym w rankingach na najlepsze miejsce do życia. Jednak nie wszystko jest takie kolorowe.
Zacznijmy nietypowo dla mnie - od emocji. Czytając tą książkę przechodzi się kilka stanów, gdyż emocje są zdecydowanie silne. Na pierwszy plan wychodzi niedowierzanie:
No bo jak to tak, można zabrać komuś dziecko bez sądu, od ręki? Ale jak to?
Następnie rodzi się złość:
Ten straszny kraj, niby taki rozwinięty a jednak barbarzyńcy! Dzieci kradną, zboczeńcy pewnie!
Później, w miarę czytania kolejnych przypadków, nadchodzi konsternacja:
Chyba jednak nie zawsze jest to nieuzasadnione... oni inaczej chcą chronić dzieci... ale nie znaczy to od razu, że źle.
Ostatnie jest zrozumienie:
Aby żyć w tym kraju z dziećmi, nie należy zamykać się na jego prawa. Musi to być nasz świadomy wybór i gotowość do zmiany polskich wzorców postępowań.
A teraz opowiem Wam skąd te stany emocjonalne się wzięły.
Maciej Czarnecki stworzył książkę obrazującą kolejne przykłady problemów Polaków z norweskim systemem opieki nad dziećmi (Barnevernet). Często groteskowe sytuacje, rodzą kolejne pytania, jak w tak dobrze postrzeganym kraju, może być aż tak źle. A autor konsekwentnie na te pytania odpowiada, podając kolejne z życia wzięte przypadki i nie dodając swoich komentarzy. Nie musi.
Dla smaczku podam dwa przykłady. W pierwszym rodzina mieszana, matka Polka, ojciec Norweg. Ojciec molestuje małą córeczkę. Matka zgłasza to do Barnevernetu. Z racji, że jest Polką i słabo mówi po norwesku, oraz braku dowodów (nikt nie zbadał córki), urząd przyznaje opiekę nad dziećmi ojcu. W drugim, polska rodzina sprowadziła się do Norwegii już z dziećmi. Zasymilowała się świetnie. Nigdy nie mieli problemów z tym urzędem.
Historia nigdy więc nie jest czarno - biała. Zawsze są odcienie szarości. I o nich wszystkich opowiadają uczestnicy gry, w której celem jest pomoc dziecku, za wszelką cenę. Nawet kosztem więzi rodzicielskich. Barnevernet to wielka organizacja, w której pracuje zbyt mało ludzi. Jest więc miejsce do nadużyć i pomyłek. Lecz jest też miejsce na ludzkie współczucie. Wszystko znajdziemy w tej książce.
Książka wydana tylko w grubej okładce. Zdjęcie bardzo sugestywne, tak samo jak i tytuł. A Czarnecki rzeczywiście stworzył reportaż, który rozpala emocje, jako autor jednak nie dodaje oliwy do ognia. Nie podjudza, a stara się pokazać wszystkie strony - wyszukuje przypadki pozytywne i te negatywne. Chociaż nikt nie chwali się raczej, że został słusznie ukarany, gdy uderzył dziecko. Bo w Norwegii nie wolno bić. Koniec i kropka. Sąsiad usłyszy, złoży doniesienie i nieszczęście gotowe. Na tej podstawie można stracić dziecko. I nie odzyskać.
Podsumowując, po książkę warto sięgnąć przed wyjazdem do Norwegii na dłużej. To pozycja również dla tych, którzy już tam są i nie chcą mieć problemów z urzędem. Nie chcą stracić dzieci przez nieznajomość prawa. I na koniec jest to książka dla każdego. Aby zmienić swój sposób patrzenia na cudowną Norwegię i podejście do własnego szczęścia. Bo dzieci to Wasze szczęście.
Moja ocena 10/10
Tytuł: Dzieci Norwegii. O państwie (nad)opiekuńczym
Autor: Maciej Czarnecki
Wydawnictwo: Czarne
Rok wydania: 2016
A Wy chcieliście wybrać się do Norwegii? Słyszeliście kiedyś o Branvernecie?
Ps. Wybieram się niedługo do Norwegii. Nasze podróże możecie śledzić na blogu Irminy (www.napokladziezycia.pl;)
Michał